PROGRESJA
Dziś podejmę jeden z najbardziej kontrowersyjnych tematów w bukmacherstwie.
Czym jest progresja każdy wie – to taki sposób gry, w którym po przegranej podnosimy stawkę, tak by kolejna (ewentualna) wygrana przyniosła odrobienie strat + zysk. Grając tą metodą teoretycznie wystarczy bardzo niska skuteczność, ażeby być na plusie.
Wszyscy zaczynali od archaicznej progresji – gry na remisy. Należało wybrać drużynę piłkarską, która od wielu meczy nie miała remisu i tydzień w tydzień grać właśnie X. Podkreślano, że wymaga to dużej cierpliwości, pilnowania terminów. Jednocześnie na wygraną można było czekać wiele tygodni. Moje „doświadczenie” z tym sposobem gry skończyło się w pewnym sezonie, w którym wybrałem Stuttgart, który miał już sporo remisów. Niestety po 4 czy 5 porażkach (nie remisach) … skończył mi się sezon. Błąd tego sposobu gry jest związany z tak zwanym „paradoksem hazardzisty”. Otóż matematycznie rzecz biorąc wyniki kolejnych gier są od siebie niezależne. Innymi słowy prawdopodobieństwo wystąpienia remisu w danym meczu jest niezależne od wystąpienia/niewystąpienia remisu w meczu poprzednim. Podobnie jest w ruletce: kulka „nie wie”, że wpadła już 10 razy pod rząd w czerwone pole. Równie dobrze możemy zaczynać od drużyny z małą jak i dużą ilością remisów (oczywiście jeżeli liczymy wyłącznie na statystykę).
Zwykle mówi się o 2 rodzajach progresji:
- ze stały zyskiem: kolejna stawka (po przegranej) jest tak skalkulowana, że odrabia całość strat + przynosi „jednostkę” zysku,
- z rosnącym zyskiem: w każdej kolejnej grze stawka rośnie tak, by zysk również wzrastał. Z „wierzchu” wygląda to super: „nieważne ile razy przegram - w ostatecznym rozrachunku będzie tak, jakbym wygrał wszystkie zakłady, za każdym razem”. Niestety tak grać się praktycznie nie da. Stawki tak szybko rosną, że praktycznie na 3 poziomie jest już gorąco.
Należy więc podkreślić znaczenie odporności psychicznej gracza:
Albo grasz za bardzo niskie stawki (czyli nie masz satysfakcji z rosnącego portfela), albo regularnie musisz egzystować w niemałym napięciu psychicznym. Na wysokich stawkach nie dość, że cierpisz psychicznie, to jeszcze wzrasta niebezpieczeństwo obiektywnego błędu – napięcie nie służy rzeczowej, wyważonej analizie (czyli rzeczywiste szanse spadają).
Tragicznie kończy się wszelki huraoptymizm:
To że teoretycznie wystarczy trafić raz na 7 gier, nie znaczy że można stawiać bez zastanowienia, w sposób lekceważący. Wygrasz z bukiem tylko przy maksymalnej koncentracji. W progresji gra paradoksalnie może być trudniejsza – dochodzi potężne napięcie przy wyższych poziomach (rzecz nieobecna przy płaskiej stawce).
Kolejna sprawa:
Jest oczywiste, że progresja ma rację bytu przy grze kursami minimum 2,0 (no, może 1,91 przy grze Moneyline czy Handi, jeśli gram w sposób świadomy – o tym za chwilę).
Trzeba otwarcie powiedzieć, że gra progresją może skończyć się ruiną:
„Uciułane” jednostki mogą być błyskawicznie stracone w jednej nieudanej sesji. Zatem nawet wielomiesięczny wynik pozytywny nie jest żadnym „testem systemu”.
Wiemy więc już z grubsza, czym jest progresja i jak nie należy grać. Zachodzi więc pytanie: jak grać i czy grać progresją? Jednoznacznej odpowiedzi nie podam. Zwrócę tu jednak uwagę na dwie ogromnie ważne kwestie, bez których lepiej nie zaczynać gry progresją.
Pierwsza to SKUTECZNOŚĆ.
Mówiąc krótko: jeżeli regularnie, w długim okresie czasu trafiamy mniej więcej 50%, mamy skuteczność na poziomie yieldu 0% przy płaskiej stawce, nie jest źle; jeśli natomiast mamy słabą skuteczność, to bardzo źle to wróży naszej przyszłości.
Druga to VALUE.
Podejdźmy do sprawy matematycznie (wywód będzie dość długi, ale warto go dobrze zrozumieć). Weźmy grę w ruletkę: stawiamy ciągle np. „czerwone” podwajając stawkę po przegranej (dla uproszczenia pomińmy tu limit stołu i ograniczenia naszego bankrollu – w rzeczywistej grze oczywiście rzeczy nie do pominięcia). Koło ruletki składa się z 18 pól czerwonych, 18 czarnych i pola „0” (razem 37 pól). Wyobraźmy sobie „teoretyczne koło” – bez „0”. Matematycznie, w idealnym świecie grając 36 razy trafimy 18 x czarne i 18 x czerwone. Wynik będzie 18-18 = 0.
Teraz progresja: weźmy progresję 5-cio stopniową. Stawki kolejne: 1, 2, 4, 8, 16. Prawdopodobieństwo, że NIE WYGRAMY: ½ x ½ x ½ x ½ ½ x ½ = 1/32. Innymi słowy raz na 32 gry przegramy. Zatem liczymy: 31 gier = wygrana 1 jednostki; 1 gra (za 31 jednostek) = przegrana. Wynik 31-31 = 0.
Ale tak jest dla „koła bez zera” ! To jedno dodatkowe pole, które nie jest ani czerwone, ani czarne (a więc przegrywa przy grze „na kolory”) powoduje, że wynik końcowy MUSI być ujemny.
Jak wygląda ta kwestia u bukmachera?
Tutaj „kruczek” polega na MARŻY. Dla prawdopodobieństwa 50%-50% bukmacher nie płaci 2,0 tylko 1,91 (nie daj Boże 1,85 czy 1,80). Nie ma zmiłuj: na dłuższą metę MUSISZ przegrać. Trafisz w końcu na 1-2 progresje, które „zjedzą” Twój zysk i rozwalą bankroll.
Czy zatem istnieje RATUNEK?
Owszem! Ratunek tkwi właśnie w VALUE. Wyobraźmy sobie że gramy ciągle prawdopodobieństwo 50%-50%, ale po kursie 2,20 (albo kurs 2,00, ale z prawdopodobieństwem 60%)! Matematyka mówi, że na dłuższą metę wygramy.
Wracamy zatem do początku: w bukmacherstwie nie ma dróg na skróty i łatwych pieniędzy. Ale wkładając w naukę dużo pracy istnieje szansa na trwały sukces.
(Zastrzegam, że moje spostrzeżenia są subiektywne – każdy ma prawo mieć inne zdanie i powinien wyrobić sobie własny sposób gry).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz